W wyprawie wzięły udział dwa zróżnicowane zespoły – jeden doświadczony (klasa 5. była już na wiosnę w Dolinie Chochołowskiej), natomiast drugi (klasa 4.) dopiero rozpoczynał swoją górską przygodę. Pieniny Spiskie wydawały się odpowiednie na taką okazję, zwłaszcza że ich najwyższy szczyt, czyli popularny ZOR (oficjalnie Żar – 883 m n.p.m.), od dawna firmuje nazwę miejscowego klubu sportowego. Wypadałoby więc tam być. W rolę szerpów wcielili się wychowawcy klas.
Spod szkoły ruszyliśmy o 9 rano 9 września. Przemarsz przez wieś nie przysporzył większych problemów – było wszak płasko i po asfalcie. Po przejściu głównej drogi weszliśmy w teren dla wielu dziewiczy – łąki, pola, krzaki, a wkrótce i las. Do tego zrobiło się pod górę, z czasem coraz bardziej. Ekwipunek zaczął ciążyć, pojawiała się zadyszka, nie pomagały batony i napoje energetyczne – postoje były coraz częstsze. Z czasem „peleton” uczestników ekspedycji bardzo się rozciągnął, czołówka coraz częściej musiała czekać na „ogon”. Kiedy u niektórych pojawiły się objawy choroby wysokogórskiej, trzeba było zmienić plany i rozbić obóz na przełęczy, aby odpocząć przed atakiem szczytowym.
Zrobiliśmy więc ognisko i zaczęli spożywać przyniesiony prowiant. W wielu uczestników jakby wróciło życie. Na atak szczytowy pod kierunkiem pana D. Pamuły zdecydowali się jednak nie wszyscy. Część postanowiła zostać w obozie. Pozostali po morderczej wspinaczce zdobyli szczyt ok. 13.05. Udało się nawet dotrzeć do legendarnej jamy Mutiego.
W drodze powrotnej zrobiło się jeszcze bardziej dramatycznie – może nie było to oberwanie chmury, nawałnica czy nawet ulewa, ale ewidentnie zaczęło padać. Musieliśmy się nawet rozdzielić. Ci bardziej wyczerpani pod kierunkiem jednego z wychowawców poszli krótszym wariantem prowadzącym na Falsztyn, gdzie czekał przysłany z bazy pojazd. Pozostali wrócili pieszo do Frydmana, pokonując po drodze ujeżdżające piargi, błotne przeszkody i kałuże. Liczne ślady po upadkach widać było na częściach garderoby wielu uczestników.
Udało się jednak wrócić szczęśliwie. A że nie było aż tak ciężko, jak to opisał niżej podpisany, świadczy choćby to, że następnego dnia niemal wszyscy uczestnicy ekspedycji pojawili się w szkole. I to w całkiem dobrej formie!
wych. kl IV – Krzysztof Mikołajczyk