30 października – dzień w naszej szkole wdzięczny i niezwykle pamiętny, pełen blasku i wszechobecnej aury niezwykłości. Święto szyku i stylu, klasy i elegancji, wystawnych fatałaszków i nieskromnych stylizacji. Dzień Spódnicy, ot co.
Mimo pogody nadającej się tylko do oglądania spod puchatego kocyka i naturalnie, zza okna, do szkolnego przybytku dobrnęła lawina przedstawicielek płci pięknej w adekwatnym do nazwy dnia stroju. Gdzie tylko oko obserwatora sięgało z oddali, wszędzie widać było zatrzęsienie spódnic. Różnego koloru, długości, z aplikacjami, czy też bez, regionalne, czy z dżinsu, staroświeckie i wzorzyste, skrzące się od brokatu i mieniące się blaskiem. Chłopcy, czy też mężczyźni, chcąc również uświetnić ten dzień, założyli krawaty i muszki. Wszystkie zabiegi uczniów, jak i nauczycieli dały niespotykany i fantazyjny efekt. Krótko mówiąc: szwarc, mydło i powidło.
Nie można zapomnieć o zdecydowanie najlepszej zalecie październikowego dzionka. Otóż uczeń, który wybrał się z domu, wprzódy znakomicie się strojąc, był zwolniony z odpowiedzi ustnej. Niepocieszeni nauczyciele mogli zadowolić się nikłym kąskiem, mogąc wybrać tylko spośród młodzieży, która w rannym roztargnieniu zapomniała odświętnego wdzianka założyć. Dzień Spódnicy był miłą odskocznią od szarej i rutynowej rzeczywistości. Przez jedną małą rzecz, jaką było założenie innego ubrania, dzień z szarego stał się tęczowy.
Marta